niedziela, 7 września 2014

Jak stolarz przechytrzył magistra



Jeśli chodzi o zagospodarowania talentów i energii nowych pokoleń Polaków, to plany naszych kolejnych rządów w tym zakresie były zawsze niezwykle przemyślane. Wpierw mądre urzędnicze głowy zachęcały młodych do pójścia na jakikolwiek kierunek studiów, byle tylko zdobyli dyplom którejś z uczelni wyższych. Później, gdy uznano, że jednak za dużo mamy tych humanistów w kraju, nieco zmieniono ten przekaz. Studia owszem, rzecz fajna i bardzo przyszłościowa, ale tylko pod warunkiem, że mówimy o kierunkach ścisłych. I co się po latach okazało? Filologów, politologów i inżynierów bez liku, a tu nam potrzeba stolarzy, dekarzy i spawaczy. Dlatego Ministerstwo Edukacji Narodowej podobno planuje przywrócić do świetności szkoły zawodowe. 

Za moich szkolnych lat do zawodówek szli wyłącznie ci najgłupsi. Przykro mi, ale tak to właśnie wyglądało. Na dziesięciu takich orłów przypadał co najwyżej jeden, dla którego był to świadomy, dobrze przemyślany wybór. Reszcie po prostu nie chciało się w ogóle uczyć, lub też nie nadawała się do jakiegokolwiek, nawet najmniejszego wysiłku umysłowego. Życie jednak okazało się dość przewrotne i głupich nagrodziła za ich głupotę i brak ambicji. Wiele razy słyszałem od swoich znajomych historie o ich kolegach, którzy zamiast do liceum i później na studia woleli pójść do zawodówki. Skutkiem tej decyzji miały być wysokie zarobki, pewność zatrudnienia, zakup samochodu, wybudowanie własnego, przytulnego domku itd. Nagle się bowiem okazało, że taki jeden z drugim cwaniak, który wcześniej nie potrafił zliczyć do trzech, nagle stał się rozchwytywanym przez klientów stolarzem, czy tapicerem. Taki się z niego okazał fachowiec? Nie, po prostu ci, którzy mogliby wykonywać te zawody sto razy lepiej, wybrali wcześniej liceum (a później ewentualnie studia), wierząc, iż tylko w ten sposób mogą do czegoś dojść.

Doprawdy, nie ma sprawiedliwości na tym świecie

Nie ma ludzi niezastąpionych?
Twierdzenie, iż szkoła zawodowa jest gwarantem szczęśliwej i dostatniej przyszłości, można obalić kilkoma prostymi argumentami. Mimo to ów absurdalna teza przyjęła się i zaczęła krążyć w przestrzeni społecznej jako coraz głośniej wypowiadana oczywistość. Doszło więc do całkowitego odwrócenia wcześniejszego mitu o studiach, jako jedynym gwarancie dostania dobrej pracy. Tymczasem w obu tych przypadkach ich głosiciele mylili się.

Otóż moi drodzy, o wysokości czyjejś pensji w znacznie większym stopniu niż posiadane umiejętności decyduje to, czy kogoś takiego da się łatwo zastąpić, czy też nie. Gdyby nagle ilość stolarzy gwałtownie wzrosła, to ich zarobki poleciałyby na łeb, na szyję. Pytanie nie powinno więc brzmieć „w jakiej pracy zarobię najwięcej”, tylko „w jakiej pracy NA OBECNĄ CHWILĘ zarobię najwięcej”. O tym, czy kształcenie się w danym zawodzie przyniesie nam profity, w dużej mierze decyduje więc szczęście i po części także zdolność czytania trendów występujących na rynku pracy.

Czy namawianie do pójścia do szkoły zawodowej jest więc czymś złym? Absolutnie nie, ale przy tym upartym nawoływaniu znowu są powtarzane te same błędy, które popełniono w czasach, gdy to uczelnie wyższe wydawały się przepustką do lepszego świata. Wygląda na to, że jeśli urzędnicy i eksperci zachęcają do obrania konkretnej ścieżki edukacyjnej, to absolutnie nie należy ich słuchać i postąpić wręcz odwrotnie. Oni bowiem wskazują na braki na rynku pracy, które występują w czasie teraźniejszym. Co się stanie, jeśli wielu młodych ludzi postąpi zgodnie z ich sugestią? Luka oczywiście zostanie zapełniona. Szkoda tylko, że przy tym na rynku pojawi się wielu pracowników, którzy ostatecznie okażą się - brzydko pisząc - „nadwyżkowi” i zbędni.

Jak wykształcić emigranta

Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest jednak to, że kult „zdobywania fachu” to obecnie nic innego jak… wspieranie nowej fali emigrantów. Polskich magistrów Zachód ma gdzieś, ale tanin fachowców od pracy fizycznej przyjmie z otwartymi ramionami Na gadkę o lojalności wobec ojczyzny mogą sobie w takiej sytuacji pozwolić wyłącznie mądralińscy publicyści i politycy, których brzuszki rosną nieprzerwanie od dobrych kilkudziesięciu lat. O tak, ci o hańbie kierowania się własnym interesem mogliby nadawać bez przerwy. Tymczasem zwykły człowiek takie pouczanie z ambony ma gdzieś. Jeśli w innym państwie za swoje usługi dostanie kilkukrotnie lepszą zapłatę, dlaczego miałby nie skorzystać z okazji? „Fachowcy” – w przeciwieństwie do całej rzeszy osób wykształconych, którzy zdecydowali się na wyjazd – i tak będą nadal pracować w swoim zawodzie.

Na sam koniec pozostaje zadać sobie pytanie, dlaczego naszą przyszłością szafuje się z taką lekkomyślnością? Czy nie mamy tu do czynienia z marnowaniem zasobów ludzkich, które to działanie przecież musi się w końcu odbić na sytuacji gospodarczej państwa? Otóż nie, albowiem największe zapotrzebowanie i tak jest na stanowiska niewymagające praktycznie żadnych kwalifikacji (tak właśnie współcześnie postrzega się chociażby pracę sprzedawcy). Dlatego nawet jeśli dziesiątki kursów i godzin poświęconych na podnoszenie kwalifikacji ostatecznie pójdzie na marne, dla kogoś takiego i tak znajdzie się praca: za minimalną płacę i bez żadnych perspektyw na awans i rozwój. A wiecie, co usłyszycie wtedy od innych?

Sami sobie jesteście winni. Trzeba się było uczyć.

Zwykły Człowiek

1 komentarz:

  1. Świetny blog, dawno nie czytałem tak celnych komentarzy. Mam nadzieję że będzie Ci się chciało pisać jeszcze przez jakiś czas :)

    OdpowiedzUsuń