czwartek, 31 lipca 2014

Co nas kręci, co nas podnieca




Współczesna rzeczywistość w dużym stopniu kształtowana jest przez ciągłe zmiany. Zanim dobrniemy do upragnionej emerytury, przyjdzie nam pewnie jeść z niejednego pracowniczego pieca, zaś znalezienie idealnego partnera okupione zostanie wieloma nieudanymi związkami i bolesnymi rozstaniami. Zresztą na końcu i tak nikt nie da nam pewności, że i ta wyśniona miłość nie zakończy się spektakularną katastrofą. Przeprowadzki, zastępowanie starych znajomych nowymi – w obecnym świecie niezbyt mile widziane jest przywiązywanie się do aktualnego stanu rzeczy. Prostemu człowiekowi pozostało coraz mniej trwałych fundamentów, na których może oprzeć swoje życie, a przecież kolejne bastiony niezmienności padają jeden po drugim. Jak miło więc oglądać co roku tę samą szopkę, jaka odbywa się wokół Powstania Warszawskiego. Dzięki temu możemy mieć pewność, że tak jak pod koniec roku odwiedzi nas Mikołaj, w Marcu wręczymy paniom po kwiatku, tak pierwszego dnia Sierpnia znowu będziemy mogli zobaczyć niezwykły taniec nad powstańczymi mogiłami.   

Nie o Powstaniu jednak chciałbym dzisiaj pomówić. Temat sam w sobie uważam za wspaniały do przeprowadzania ćwiczeń intelektualnych, szkoleniu się w szybkości dobywania argumentów i precyzyjnym wymierzaniu brawurowych ripost. Cóż jednak z tego, skoro nie doprowadzi nas to do żadnych konstruktywnych i jednoznacznych wniosków?  Możemy więc mielić ozorami przez kilka ładnych godzin, wyzywać się od szmat, kolaborantów i tchórzy, a i tak nie poruszymy się nawet o krok od punktu wyjścia. Po cóż więc marnować cenną energię? Zamiast tego chciałbym, by Powstanie Warszawskie posłużyło mi za punkt wyjścia do pochylenia się nad inną, równie ciekawą sprawą.

Wmawianiu ludziom istnienia wielkiej wojny polsko-polskiej.

Raport z oblężonego kraju

Z wujkiem już nie rozmawiam, bo uważa on inicjatorów Powstania Warszawskiego za zbrodniarzy, którzy powinni byli stanąć przed sądem. Przez kilka miesięcy spotykałem się z taką jedną, ale musieliśmy się niestety rozstać. Jak się bowiem okazało, nieszczęsne dziewczę popierało aborcję na życzenie. Na szczęście na odchodnym zdążyłem ją od góry do dołu opieprzyć za bycie kurwą, morderczynią i szczerze żałować, iż sama nie została wyskrobana. Do utrzymywania kontaktów z ojcem niestety jestem zmuszony, ale staram się je mimo to ograniczać, jak tylko się da. Jak mógłbym w końcu swobodnie rozmawiać z kimś, kto obwinia Lecha Kaczyńskiego za katastrofę smoleńską i nie widzi tych wszystkich oczywistych dowodów, przemawiających za odpowiedzialnością Putina? Boję się też, że wkrótce zostanę wyrzucony z pracy – mój szef ostatnio dowiedział się, że regularnie uczestniczę w marszach patriotycznych. Trudno, to jest wojna, a na wojnie trzeba być gotowym do poświęceń.

Mam wrażenie, że mniej więcej tak niektórzy politycy i publicyści wyobrażają sobie życie przeciętnego obywatela we współczesnej Polsce (w przypadku kogoś o poglądach lewicowych oczywiście cały powyższy akapit należy po prostu wywrócić na drugą stronę). Jak to wskazywał pewien znany poeta, i znowu są dwie Polski – są jej dwa oblicza. Co więcej, to co nas podzieliło – to się już nie sklei*. Ten sam poeta w którymś z wywiadów, udzielonych bodajże dla „Do rzeczy”, przyznawał, że nie wyobraża sobie, by owe dwie Polski mogły się porozumieć. Co więcej, takie porozumienie byłoby wysoce niewskazane, no bo jak to tak, dogadywać się ze zdrajcami?

Chazan niezgody

Dzieli nas podobno wszystko. Pogląd na aborcję, in vitro, rolę Kościoła w państwie, związki partnerskie, katastrofę smoleńską, lustrację, postać Wojciecha Jaruzelskiego, stan wojenny, okrągły stół i wiele, wiele innych fascynujących tematów. Wszystko to są rany, których nie da się uleczyć. Podzieleni, w zaciszu domowym szykujemy się do ostatecznego starcia, dziennikarscy celebryci zaś z pełną powagą zastanawiają się, czy w końcu na polskich ulicach poleje się krew.

A teraz wybierzmy się w krótką wycieczkę w przeszłość i przypomnijmy jeden z reportaży poświęconych postaci profesora Chazana. Raz jeszcze wysłuchajmy argumentów byłego dyrektora Szpitala pod wezwaniem Świętej Rodziny, jego zwolenników, przeciwników, i każdej innej osoby, która akurat napatoczyła się dziennikarzowi robiącemu materiał o kontrowersyjnym lekarzu. Trwa to od trzech do pięciu minut. W tym czasie dziwimy się, że taki bydlak jak Chazan jeszcze chodzi na wolności, lub wręcz przeciwnie: płaczemy nad losem tego biednego, dobrego człowieka, którego źli orędownicy cywilizacji śmierci chcą skrzywdzić. Wreszcie Chazan znika z wizji, zastąpiony przez kolejny, pewnie znacznie mniej ciekawy temat. Mijają kolejne minuty, a uwolnione wcześniej emocje stopniowo gasną, aż wreszcie przestajemy o całej sprawie myśleć.

I tyle. W głowie zwykłego człowieka batalia o przyszłość Polski, święty bój o wartości i kształt państwa, trwa nie dłużej niż parę minut. Być może poruszymy jeszcze tę kwestię podczas rozmowy ze znajomymi, ale na tym pewnie się skończy. Oczywiście, lubimy sobie urządzać debatę w towarzystwie np. o Smoleńsku i aborcji, albowiem na najbardziej podstawowym poziomie sprawy te nie wymagają posiadania zbytnio pogłębionej wiedzy. Wystarczy więc rzucić kilka ładnie brzmiących banałów, takich jak „to przede wszystkim powinien być wybór kobiety”, lub „nikt nie powinien w takich warunkach lądować”, by poczuć się mądrze. Mimo to nawet jeśli między nami dojdzie do kłótni, to pamięć o nieprzyjemnym spięciu przeminie bardzo szybko i towarzyska sielanka powróci nietknięta.     

Tak właśnie wygląda wielka wojna polsko-polska. Przeważnie zresztą ogranicza się nawet nie do słownych potyczek z osobami z naszego środowiska, lecz tego, iż ktoś uważa swojego sąsiada lub znajomego z pracy za idiotę, bo ten głosuje na Kaczyńskiego/Tuska. O żadnych dramatycznych zerwaniach, nieodzywaniu się do siebie, czy rozbitych rodzinach mowy być nie może. No tak, pewnie znajdą się tacy, którzy na widok kroczącego ulicami miasta marszu zakrzykną coś w stylu „pieprzone mohery”. Jeśli takie wydarzenia należy uznać za dowód na zagęszczanie się atmosfery w kraju, to faktycznie, emocje w narodzie naprawdę sięgają zenitu.

Z tak biernym ludem niestety nie da się przeprowadzić wielkiej rewolucji laickiej, ani też powrócić do czasów, gdy w Polsce na pierwszym miejscu był Bóg, na drugim Jezus, a na trzecim Duch Święty. I to niektórych boli jak cholera.

Kto nas dzieli?

Wyobraźmy sobie, że redaktor Terlikowski jednak w końcu mnie przekonał, że Jezus faktycznie jest moim panem, a wszystko to, co nie jest zgodne z nauczaniem Kościoła, zasługuje na słowa potępienia. No fajnie, tylko co z tego? Oczywiście, istnieje duża szansa, że pójdę na najbliższe wybory i oddam swój głos na którąś z partii prawicowych. Mimo to moje nagłe, cudowne nawrócenie niekoniecznie musi nieść ze sobą inne formy aktywności. Czy zacznę chodzić na marsze życia i na inne tego typu imprezy? Pewnie nie. Co prawda wraz z dojściem do władzy Prawa i Sprawiedliwości wiele prawicowych dzienników, tygodników i miesięczników dostanie potężne finansowe wsparcie dzięki reklamom wykupionym przez poszczególne ministerstwa, czy też spółki Skarbu Państwa, ale co z samą sprzedażą owych pism? Wzrośnie? Niekoniecznie. Przekonanie, że to jednak ci z prawicy mają rację, nie oznacza od razu, że publicystyki Ziemkiewicza, Karnowskich i Sakiewicza będę potrzebować jak ryba wody. 

Czyli niby ostatecznie prawica wyjdzie na plus, ale nie tak, by móc definitywnie zmieść lewaków z powierzchni Polski.

Właśnie m. in. temu ma służyć to ciągłe wmawianie nam, że w Polsce mamy do czynienia z wielkim konfliktem na tle politycznym i światopoglądowym. Spokojną, merytoryczną dyskusją nie zaktywizujemy do działania nikogo. Ludzie muszą uwierzyć, że ich codzienny żywot naprawdę jest zagrożony przez… Przez cokolwiek. Ciemnogród, Unię Europejską, gejów, lub Jarosława Kaczyńskiego. Wszystko się nada.

I tak dyskusja zostaje zastąpiona przez krótkie oświadczenia, wygłaszane przez generałów w studiach telewizyjnych, tak, by szeregowi żołnierze wiedzieli co mają myśleć i w jaki sposób się zachowywać.

Sztuczne rozdmuchiwanie emocji przeważnie jednak nie przynosi spodziewanego skutku. Jak Powstanie Warszawskie ma pobudzać naszą wyobraźnię, skoro coraz więcej osób nie wie nawet, kiedy właściwie doszło do jego wybuchu i o co w tych walkach chodziło? To, że pewne tematy prowadzą do silnej, acz krótkotrwałej eksplozji uczuć, nie oznacza, iż ów płomień da się utrzymać i rozszerzyć na cały kraj.

Moi drodzy, chcecie, by Polacy wyszli na ulice? Proszę bardzo, znieście więc płacę minimalną.

Najważniejszy święty spokój

Jak będą wyglądać konsekwencje takiego ciągłego podgrzewania atmosfery? Osobiście widzę dwa możliwe, niewykluczające się scenariusze:

Po pierwsze, zdecydowana większość Polaków nadal nie będzie się ekscytować tematami, które zdaniem wielu publicystów powinny rozpalać ich do czerwoności. Mimo to, wraz ze stopniowym narastaniem apokaliptycznych tonów prezentowanych w mediach, zwykły człowiek o polityce i ważnych sprawach społecznych… po prostu przestanie mówić. Jeśli o historii naszego kraju, roli kościoła, lub kwestiach światopoglądowych nie będzie można normalnie porozmawiać bez wzajemnego obrzucania się inwektywami, to po co w ogóle zaczynać dyskusję? Popsuć sobie w ten sposób cały dzień lub pokłócić się z dobrym znajomym? Tak właśnie zamiast aktywizować społeczeństwo, do reszty zniechęcimy je do jakiegokolwiek, nawet słownego działania.

Druga możliwość wydaje się równie urocza. Otóż młodsze pokolenia zapewnienia o trwaniu wielkiej wojny o los naszej biednej, styranej ojczyzny, mogą przyjąć jak najbardziej serio. Nie będzie to duża grupa i do żadnych krwawych rozliczeń i ulicznych zamieszek nie dojdzie, jednak jakaś tam część młodych ludzi wyrośnie po prostu na skończonych dupków. Ot, weźmy za przykład słynne starcia między „kucami” a „rurkowcami”. Na jednym z wspierających „kuców” i ich lidera w muszce facebookowych profili pojawił się niedawno ciekawy post. Administrator profilu kazał w nim wejść na fan page „Gazety Wyborczej” i sprawdzić, ilu spośród znajomych danego użytkownika polubiło serwis GW. Efekt? Ludzie w komentarzach chwalili się usuwaniem takich „lewackich ścierw” z listy swoich kolegów. Drobnostka? Być może, ale te osoby kiedyś dorosną i takimi „drobnostkami” będą czynić ten świat jeszcze bardziej nieznośnym.  

Skutek będzie jednak ten sam: już sobie swobodnie, o ciekawych sprawach nie pogadamy. Na całej zadymie nie zyska nikt, stracą zaś ci, co zawsze.

My, zwykli ludzie.

Zwykły Człowiek


* Niezmiennie polecam wiersz Jarosława Marka Rymkiewicza, Do Jarosława Kaczyńskiego. Śmiech i wywołany nim ból brzucha gwarantowane.

wtorek, 29 lipca 2014

Narodziny i triumf Przemysłu Głupoty




Drodzy zwykli ludzie, radujmy się, oto bowiem nastały czasy, w których każdy z nas może przejrzeć wypowiadane przez polityków i dziennikarzy kłamstwa na wylot. Przestano nam wreszcie opowiadać historie, których prawdziwości nie byliśmy w stanie w żaden sposób zweryfikować. Zamiast misternych sieci utkanych z kłamstewek, półprawd, prawd i przeinaczeń, osoby kształtujące współczesną debatę publiczną stosują przeważnie argumenty, w których fałsz jest bardzo łatwy do wychwycenia. A wszystko to dzieje się dlatego, iż nikogo już nie interesuje, czy w dane tłumaczenie uwierzymy, czy też nie.

Gdy nie tak dawno cały kraj usłyszał, jak Minister Spraw Wewnętrznych i Prezes Narodowego Banku Polskiego debatują, jak obejść obowiązujące prawo, zaczęto nam wmawiać, że w istocie cała rozmowa była dowodem na niespotykany wręcz patriotyzm obu tych panów. Niektórzy kazali nam też wierzyć, iż dyrektorka jednego z poznańskich teatrów nazywając papieża chujem, wykazała się nie chamstwem, lecz odwagą. Po wybuchu kolejnego już sporu toczonego wokół tematu aborcji, jedna ze stron w karkołomny wręcz sposób próbowała udowodnić, iż broniony przez nią profesor nie złamał prawa, choć w całej sprawie akurat ta jedna rzecz nie ulegała wątpliwości. Ich interes jednak kazał walczyć o całą pulę, a to oznaczało, że ich wersja musiała obowiązywać w stu procentach. Zresztą sam pan doktor to też kuriozalna postać. Szanowny profesor biegał od telewizji do telewizji, sycąc się swą męczeńską aurą, jednocześnie robiąc wszystko, by zostać pierwszym w historii męczennikiem, którego nie spotkała żadna krzywda. Temu bowiem miały służyć przekonywania, iż prawo łamali wszyscy, tylko nie on.

Bezczelne kłamstwa? Nie. Przemysł Głupoty.

Zbyt głupi, by być okłamywanymi

Przemysł głupoty zrodził się z pogardy do zwykłego obywatela. Powstał w chwili, w której obie strony konfliktu uznały, że nie warto nawet starać się o zachowanie jakichkolwiek pozorów. My, prości ludzie, przestaliśmy być obiektem sprytnych manipulacji. Teraz, w celu przeciągnięcia nas do jednej z walczących armii, używa się brutalnej siły. Temu służy lżenie przeciwnika, traktowanie wyborców innych opcji politycznej jak bydło, durniów, podludzi i kolaborantów. Wobec takich działań łakniemy znalezienia się w otoczeniu tych, którzy tym wszystkim inwektywom zaprzeczą, dadzą świadectwo, że my sami jesteśmy w porządku, inteligentni, zorientowani w świecie, szczerze dbający o dobro i własną Ojczyznę. Dlatego też argumenty wysuwane w medialnej debacie są często tak absurdalne, w oczywisty sposób kłamliwe i urągające inteligencji. Jak można nas, skoro w oczach uczestników Przemysłu Głupoty niczym takim jak inteligencja obdarzeni nie jesteśmy?

Przemysł głupoty wymierzony jest przede wszystkim w normalnego człowieka. Przemysł głupoty gardzi tymi, którzy zamiast stanąć po jednej ze stron i oddać serce walce o rzekomo słuszne sprawy, zamiast tego wybierają spokój, próbę ułożenia sobie życia i unikania niepotrzebnych konfliktów. Ich nieangażowanie się przedstawia się jako nieodpowiedzialność i krótkowzroczność, albowiem odcinając się od uczestniczenia w życiu publicznym, umożliwiają dalsze gnicie państwa. Tymczasem Przemysł głupoty wcale nie chce ich aktywności w rzeczywiście istotnych sferach dla Polski. Obywatele wcale nie są im potrzebni do naprawy kraju, lecz zwycięstwa w wojnie z drugą stroną. Prawica nie zamierza apelować o zaangażowanie ze strony Polaków o lewicowych poglądach, tak jak i lewica najchętniej prawicowcom zakazałaby wychodzenia z domów.

Na czym to wszystko polega idealnie obrazuje batalia wokół przedstawienia „Golgota picnic”. Czy chrześcijanom chodziło o obronę własnych wartości? Tak, lecz to tylko część prawdy. Tzw. „Kato-talibowie” w oczywisty sposób chcą wyrugować z życia społecznego wszystko to, co jest niezgodne z ich wizją świata. A lewica? Ich przedstawiciele faktycznie dążą do uszanowania wszystkich głosów i uczynienia z przestrzeni publicznej miejsca, w którym każdy będzie mógł się wyrazić chociażby poprzez sztukę? Oczywiście, że nie. Ich pragnienie jest tożsame z marzeniami ich wrogów: wypchnąć tych drugich i skazać na wieczne zapomnienie. Jedna nietolerancja przeciwko drugiej nietolerancji.

My zaś w ich oczach jesteśmy niczym więcej, jak mięsem armatnim.  

Przemysł Głupoty każe nam wierzyć, że mijany na ulicy gej stanowi zagrożenie dla państwa, a głowę księdza urzędującego w pobliskim kościele zaprząta przede wszystkim gwałcenie wszystkiego, co się rusza a nie ukończyło ósmego roku życia. Redaktor Terlikowski może powtarzać do znudzenia, iż sam ma wielu znajomych homoseksualistów i absolutnie nie nawołuje do tego, by przestać się z takimi ludźmi zadawać, a i tak wydźwięk jego publicystki jest jednoznaczny. Jeśli taki efekt został osiągnięty w sposób nieświadomy, to świadczy to wyłącznie o słabości pana Terlikowskiego jako felietonisty i dziennikarza.

Od dziennikarza do celebryty

No właśnie, dziennikarze. O dziwo, to oni, a nie politycy, stanowią główną siłę Przemysłu Głupoty. Nie chodzi tu o tysiące rzetelnych fachowców z gazet lokalnych, czy też wielu profesjonalistów pracujących w mediach ogólnopolskich. Przemysł Głupoty wspiera przede wszystkim wąska grupa dziennikarskich celebrytów, zaangażowanych w walenie się po głowach gumowymi młotkami równie silnie, co tak wyszydzani politycy. Polityk swoją pogardę do zwykłego człowieka ukrywa, maskuje pod tysiącem gładkich słów i często powtarzanym sloganem o „wielkiej mądrości Polaków”. Polityk nigdy nie powie, iż uważa wszystkich wyborców głosujących na wrogą partię za kretynów. Dziennikarscy celebryci takich oporów już nie mają. Wystarczy posłuchać dyskusji toczonych podczas publikacji każdego sondażu. Wielcy fachowcy, którzy każdą ściemę wychwycą w pół sekundy, zastanawiają się, czy głupi lud da się nabrać na daną sztuczkę, czy też nie i jak stopień ogłupienia narodu wpłynie na sondażowe słupki.

Co ważniejsze, politycy zdając sobie sprawę z kruchości własnych karier, potrafią zachować do tego wszystkiego dystans. Dlatego też pomimo ostrych kłótni polityczni przeciwnicy, gdy już opuszczą studio telewizyjne, rozmawiają ze sobą  bez cienia nienawiści, zwracają się do siebie przyjacielsko i po imieniu. Kadencja dziennikarskiego celebryty może zaś trwać wiecznie, z każdym zaś napisanym tekstem ich więź z daną opcją tylko się wzmacnia. Po kilkudziesięciu latach wspierania konkretnej wizji świata, jak taki dziennikarski celebryta może nagle się przyznać, że mylił się w jakiejś sprawie?  Zaangażowanie w budowie Królestwa Finansowego (w przypadku jednych), bądź też Królestwa Światopoglądowego (w przypadku drugich) powoduje, iż nazwisko danej osoby nierozerwalnie zostanie związane z jedną z opcji.

Swojej „prawdy” należy bronić więc za wszelką możliwą cenę. Dlatego Jacek Żakowski, choćby miał tysiące dowodów na to, iż jego ukochana III RP to w gruncie rzeczy jedno wielkie bagno, nigdy tego nie przyzna. Nawet gdyby Tomaszowi Sakiewiczowi objawił się Duch Święty i wyjawił, że pod Smoleńskiem do żadnego zamachu nie doszło, pan redaktor nie uwierzy. W ich przypadku gra przestała się toczyć wyłącznie o kształt Polski, ale przede wszystkim o ich własną, prywatną przyszłość zawodową i osobistą.

Naród daleki od ideału

Jako prości ludzie robimy wszystko źle. Jesteśmy narodem głupim, który dziennikarskim celebrytom, profesorom, artystom i intelektualistom przynosi wstyd. Nie chcemy umierać za Ojczyznę. Chcemy się bić i umierać za ojczyznę. Za dużo przywiązujemy wagi do religii. Olewamy religię i odwracamy się od chrześcijańskiej spuścizny przodków. Narzekamy na brak pracy, ale nie jeździmy za nią, nie potrafimy być dość mobilni. Nie zakładamy rodzin i nie zapuszczamy korzeni. Nie chodzimy na wybory. Chodzimy na wybory, ale głosujemy nie na tych, na których powinniśmy. Za mało czytamy. Czytamy, ale złe książki. Uprawiamy za mało sportów. Za dużo biegamy, czyniąc z biegania świeckiego bożka. Za mało wydajemy, przez co siada gospodarka, Za dużo wydajemy, przez co siada gospodarka. Nic nie umiemy, do niczego się nie nadajemy. Gdyby nie oświeceni członkowie salonu – zarówno tego z prawej, jak i lewej strony – nie potrafilibyśmy się porządnie wysrać, myląc pewnie własne odchody z jedzeniem.

Nie chcę angażować się w spory, wykazywać, iż prawica jest fajna, a lewica do bani. Nie zamierzam udowadniać, że aborcja to szczytowe osiągnięcie ludzkości, lub dowodzić wyższości cywilizacji życia nad cywilizacją śmierci. Interesuje mnie tylko jedno: wyłapywanie bezczelnych kłamstw i próby zrobienia z nas, zwykłych ludzi, idiotów. Pouczenia, bzdurne rady, narzekania na tępotę szarych obywateli – czy naprawdę jesteśmy w ich przekonaniu tak głupi, by musieć tego wysłuchiwać?

Przeciwko głupocie i wszystkim draniom, którzy sycą się widokiem naszych zgiętych w ukłonie pleców.

Zwykły człowiek