wtorek, 30 września 2014

Naród leni i nierobów



Każdy z was nieraz już słyszał o tym, jak to zasiłki dla bezrobotnych powodują, iż olbrzymiej liczbie Polaków nie chce się pracować. Jeśli ktoś posługuje się właśnie takim argumentem w dyskusji, znaczy to, że nawet nie chciało mu się wcześniej zweryfikować powtarzanych przez siebie kłamstw. Wizja śmierdzących leni, siedzących od kilku przynajmniej lat w domu i pobierających od państwa pokaźne sumy, zrodziła się z niewiedzy, złej woli i zwyczajnego draństwa domorosłych neoliberałów.

Czy przyznawanie zasiłków może prowadzić do patologii i zniechęcania ludzi do podjęcia uczciwej pracy? Owszem, może. Tylko mówimy tu o sytuacjach, które w Polsce nie mają miejsca. Silny, zdrowy chłop, który brzydzi się zasuwania na magazynie, nie może nagle stwierdzić, iż woli siedzieć na bezrobociu i pobierać regularnie pieniążki z Urzędu Pracy.  Żeby w ogóle marzyć o jakimkolwiek wsparciu, trzeba spełniać szereg kryteriów, a i tak pomoc udzielona przez państwo w najbardziej optymistycznym (i cholernie rzadkim) przypadku trwa około roku.

Jak zostać nierobem

Przez całe swoje dorosłe życie pracowałem na umowach cywilnoprawnych. I wiecie co? Mimo, iż sześć ostatnich lat spędziłem w jednej firmie, to w przypadku zwolnienia nie przysługuje mi nic. Żadnego zasiłku, niczego. By uzyskać wsparcie finansowe, musiałbym być przez ten ostatni rok zatrudniony na umowę o pracę. Bez tego ani rusz. Co więcej, jeśli owa umowa zostałaby rozwiązana z mojej winy, lub za porozumieniem stron, prawo do zasiłku zyskałbym po upłynięciu sześciu kolejnych miesięcy. Oczywiście, jak powszechnie wiadomo, dla polskiego lenia głodowanie przez tak krótki okres czasu to nic, a już na pewno nie zmobilizuje go do podjęcia innej pracy! W końcu lepiej położyć łapę na państwowej kasie, prawda?

No dobrze, załóżmy, że jednak nasza lewacka dusza nie została sprowadzona na drogę prawości i liberalizmu i przyznano nam pomoc finansową. Chwyciliśmy Pana Boga za pięty i już nigdy nie będziemy musieli pójść do pracy! A przynajmniej przez najbliższe 180 do 365 dni, gdyż na tyle przewidziany jest okres pobierania zasiłku (uzależniony od skali bezrobocia, jakie panuje w danym powiecie). Nadal za długo? Nierobom w dupach się poprzewraca od takiej ilości wolnego czasu? To poczytajcie dalej:

Gdybym teraz poszedł do Urzędu Pracy, z całą pewnością zostałbym olany. Oferty dostawałbym rzadko i nikt by na mnie nie naciskał, bym je przyjął. Dlaczego? Ponieważ nie przysługuje mi zasiłek dla bezrobotnych. Ci, którzy jednak przyjmują pieniądze od państwa, już w tak komfortowej sytuacji nie są. Trzy razy odmówisz pójścia do wskazanej przez Urząd roboty i wylatujesz. A już oni tam się postarają, żebyś jak najszybciej przestał figurować na ich liście.

Armia ludzi na zasiłkach?

To tylko kilka punktów zamieszczonych na stronie jednego z powiatowych Urzędów Pracy. Tych obostrzeń jest więcej i jeśli ktoś chce się w nie wgryźć, proszę bardzo. Chciałem tylko pokazać, jak nasze "rozbudowane państwo socjalne" rzekomo rozrzuca forsę na prawo i lewo.  

Oczywiście, możemy podyskutować o moralnej stronie przyznawania zasiłku bezrobotnym. Wielu jest takich, którzy uważają, iż jakakolwiek, nawet najskromniejsza pomoc ze strony państwa jest nie do pomyślenia. Jednak twierdzić, że w naszych polskich warunkach rozpieszczamy w ten sposób ludzi i uczymy ich jak się byczyć...

Cóż, można i tak. Przecież poglądy lepiej budować w oparciu o ładne hasła, którymi łatwiej nawalać swojego konkurenta po łbie, niż o fakty, prawda?

Na koniec zaś polecam mały eksperyment: zacznijcie wypytywać waszych przyjaciół, czy sami byli/są na zasiłku. A może znają kogoś takiego, nawet jeśli miałby to być bardzo daleki znajomy? Zacznijcie liczyć, jak bardzo liczna musi być ta sławetna armia nierobów na państwowej zapomodze.

Zwykły Człowiek   

wtorek, 23 września 2014

Balcerowicz, geje, Żydzi i polscy chłopi, czyli karkołomna wędrówka po uprzedzeniach zwykłego człowieka



Nie lubię dyskutować na temat związków partnerskich, praw par homoseksualnych do adopcji i tego typu sprawach. Rozumiem, że kwestii tych nie można traktować jako kompletnie nic nie znaczących dla naszego życia - albowiem często przyczyniają się do budowania odpowiedniej atmosfery w państwie - jednak patrząc z perspektywy zwykłego zjadacza chleba uważam, iż istnieją setki tysięcy ważniejszych problemów, którymi wypadałoby zająć się wcześniej. Jednak po obejrzeniu wczorajszego odcinka programu "Tak jest", w którym panowie dyskutowali na temat głośnej wypowiedzi jednego z producentów browarów, uderzyło mnie to kompletne niezrozumienie postawy zwykłego człowieka i tego, w jaki sposób należy do niego dotrzeć.

Konfliktem między Dariuszem Michalczewskim a Markiem Jakubiakiem nie zamierzam się w ogóle zajmować (ci z was, którzy jakimś cudem przegapili całą tę drakę, mogą sobie poczytać o niej
tutaj). Znacznie ciekawszy asumpt do dyskusji poddał Jan Tomaszewski, drugi z wczorajszych gości Andrzeja Morozowskiego. 

Pan Tomaszewski ciągle powtarza, że geje psują atmosferę w szatni każdej drużyny sportowej. I wiecie co? Moim zdaniem ma rację. Możemy usiąść i zacząć ronić rzewne łzy nad zacofaniem i nietolerancją naszych sportowców, ale w ten sposób nie zmienimy rzeczywistości. A tak właśnie próbuje się w Polsce zrobić. Nie poprzez powolne uświadamianie i przełamywanie barier, lecz z oburzeniem reagując na fakt, iż Polacy w jednej chwili nie stali się ostoją tolerancji dla homoseksualistów, oraz innych mniejszości.

Zróbmy teraz pierwszy karkołomny zwrot i spójrzmy na chwilę na rok 89/90, czas budowania w naszej ojczyźnie gospodarki wolnorynkowej.

Pierwszy blitzkrieg w historii Polski

Pamiętacie za co dostawało się najmocniej Balcerowiczowi w czasach przeprowadzania reform gospodarczych? Wrogowie byłego wicepremiera ganili go przede wszystkim za rzekome umożliwienie bandyckiej prywatyzacji, oraz - co znacznie ważniejsze - zbyt szybkie i radykalne wprowadzanie zmian.

Lewicowi publicyści często biorą w obronę zwykłych ludzi, którzy mieli najbardziej ucierpieć na działaniach Balcerowicza. Jak od kogoś, kto całe życie spędził w PRL-u, wymagać, by nagle przestawił się na swobodne działanie w kapitalizmie? Jak robotnik, który nie ze swojej winy wychował się w systemie "czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy", ma nagle z równą ochotą zacząć ostro rywalizować z innymi?

Nawet jeśli nie było innego sposobu, to musimy przyznać, iż dawny socjalistyczny pracownik musiał poczuć się nieswojo, prawda? Problem w tym, że właśnie w taki sposób ci sami lewicowcy próbują teraz zmienić swoich "ciemnych" rodaków. Przez kilkadziesiąt lat partia i kościół utrzymywali, że homoseksualizm to zboczenie i cios w zdrowe społeczeństwo? Co więcej, tego samego zdania było kilkanaście pokoleń Polaków wstecz? A kogo to obchodzi? Tolerancja ma być już, teraz, natychmiast!

Dlaczego ci Polacy muszą być tacy passe - chlipie kolorowa lewica - dlaczego nie mogą być tacy jak Francuzi, Niemcy, Skandynawowie, u których poszanowanie osób homoseksualnych stanowiło podstawowy budulec przy tworzeniu wspólnoty narodowej. A my? Czy w ogóle powinniśmy być zaskoczeni postawą Polaczków-cebulaczków, skoro zanim jeszcze zaczęliśmy walczyć z gejami, mieliśmy spore zasługi na polu eksterminowania innej mniejszości, żydowskiej mianowicie? 

Mleko naszych matek

Któż z nas nie słyszał o polskim chłopie, który antysemityzm wyssał z mlekiem matki? Zwrot ten od dawna cieszy się niesłabnącą popularnością. Andrzej Leder, autor często  komentowanej książki "Prześniona rewolucja", w swoim dziele nieśmiało sugerował nawet, iż gdyby nie wyprzedzili nas w tym Niemcy i Rosjanie, sami w końcu rozprawilibyśmy się z Żydami. To tylko sugestia, ale już wprost pan Leder napisał, iż nazizm i komunizm zrealizował polskie głęboko skrywane pragnienia.   

Mamy więc polskiego chłopa, od wieków żyjącego w biedzie i gnojonego przez kogo tylko się da. Po wiekach takiego traktowania i konsekwentnego odczłowieczania, gdy przyszła okazja dorobić się tanim kosztem (na rzezi, którą rozpętali inni), to w kimś takim nagle ma się obudzić sumienie, poszanowanie cudzej wartości i przywiązanie do idei humanistycznych?

Dlaczego obrywali głównie Żydzi? Może po prostu dlatego, iż w czasach niemieckich czystek stanowili o niebo łatwiejszy cel do obrabowania? Bo byli przy tym przeważnie bogatsi? Przepraszam, ale gdyby w miejsce żydowskich, wstawić kupców rodem z Chin, zostaliby tak samo ograbieni do gołej dupy, tylko że wtedy antysemityzm zostałby zastąpiony rasizmem.

A kogo do diabła mieli chłopi skubać, innych biedaków? Powodów takiego, a nie innego zachowania polskiego chłopstwa można wymienić kilka (gwoli uczciwości należy przyznać, iż Leder nie pominął ich w swojej książce), zaś traktowanie takich dociekań jako próby usprawiedliwienia holokaustu, należy uznać za przejaw intelektualnej głupoty i zaślepienia.  

Ów legendarny polski antysemityzm nie brał się więc z genetycznej nienawiści Polaków do Żydów, lecz takiego a nie innego kształtu struktury społecznej. W czasie gdy Zachód od kilkudziesięciu lat dokonywał rewolucji gospodarczej, my z trudem dopiero zaczęliśmy wydobywać się z mroków feudalizmu. Tylko co z tego? Zamiast spokojnie zbadać całą sprawę, lepiej rozpocząć krucjatę przeciwko polskiej wrodzonej nienawiści do obcych.

Darwinowski odłam lewicy

Jest w tym coś z darwinizmu społecznego, prawda? Jak inaczej nazwać założenie, iż nietolerancja i wrogość wobec innych bierze się z wrodzonych cech? Czy to się nieco nie kłóci z lewicowością? Jeśli nie, to jako zdeklarowani zwolennicy społecznego darwinizmu, tęczowi lewicowcy powinni wspierać stopniowe usuwanie narodu polskiego z powierzchni Ziemi. No wiecie, w myśl zasady: przeżyć powinni tylko najsprytniejsi, najmądrzejsi i najsilniejsi?    

Walka z uprzedzeniami rozpoczyna się więc nie od zrozumienia przyczyn, jakie stoją za wrogą postawą, lecz załamywaniem rąk nad głupotą i podłością Polaków. A przecież bardzo wiele z wyznawanych przez nas poglądów jest efektem środowiska, w którym przyszło się nam wychowywać, własnych doświadczeń a także dostępu do odpowiedniej wiedzy.

Dlaczego sportowiec na chwilę obecną nie przyjmie w szatni zdeklarowanego geja? Osoby zawodowo parające się sportem to przeważnie prości ludzie, nieoczytani, niewykształceni, którzy całe życie spędzali na boisku/siłowni/hali sportowej. Wystarczy posłuchać wywiadów, jakich sportowcy udzielają dla mediów, by się przekonać, że nie mijam się z prawdą. Spędzając czas wśród innych, podobnych i, ludzi, niby jaki światopogląd mieli zbudować? Przecież do niedawna nawet w środowisku znacznie lepiej wyedukowanych mężczyzn nazwanie kogoś pedałem uchodziło za olbrzymią obelgę. Niby wśród dawnych podwórkowych zabijaków miałoby być lepiej?

Siłą ich zmusić do tolerancji? Można, jednak czy w takim wypadku nienawiść do homoseksualistów nie zacznie po cichu wzrastać, czekając na chwilę, gdy będzie można dać jej upust? Zresztą, co ja tam wiem. Może faktycznie mądrzej postępują ci, którzy ratują świat wylewając piwo "Ciechan" do zlewu.

Zwykły Człowiek

czwartek, 18 września 2014

Korwiniści i związkowcy w jednym stali domu



Prawdziwy korwinista nie znosi związków zawodowych, obwiniając je o działanie na szkodę naszego państwa. Leniwi, głupi, niekompetentni, przedkładający indywidualne interesy nad dobro Polski – tak właśnie przedstawiani są przez neoliberałów działacze związkowi. Jaka jest prawda? Nie wiem. Nigdy nie przynależałem do związku zawodowego, ani nie miałem też żadnej styczności z jakimkolwiek związkowcem. Nie tym chciałbym się dzisiaj zająć. Bardziej ciekawi mnie to, z jak olbrzymią niechęcią spotykają się organizacje, które wprost deklarują, iż ich główny cel to ochrona i walka o wpływy reprezentowanych przez siebie grup społecznych. Taki jasno deklarowany egoizm jest bardzo źle widziany. Tymczasem prawda wygląda tak, iż typowy korwinista przeważnie bywa takim samym egoistą, jak każdy przedstawiciel „Solidarności”, czy OPPZ-u.   

Jak powszechnie wiadomo, neoliberałowi absolutnie nigdy nie chodzi o własny interes, tylko o dobro Polski. A że w wyniku wprowadzenia w życie wolnorynkowych reform sam zyskałby na tym wiele? No przecież WSZYSCY by na tym wygrali. Wiecie, kłania się tu teoria skapywania, większego tortu do podziału i innych tego typu dyrdymałów. 

Tylko dlaczego jeszcze nigdy nie spotkałem (ani też nie czytałem żadnej wypowiedzi) neoliberała, który stwierdziłby, że on sam w takim idealnym świecie pewnie nie zajmowałby eksponowanego stanowiska, zajęty raczej wykonywaniem pracy fizycznej, lub czegoś w tym stylu? Zwolennicy ultra-kapitalizmu nie bez przyczyny wywodzą się spośród przedsiębiorców, ekonomistów i ludzi młodych. Dwie pierwsze grupy ewidentnie działają we własnej sprawie. A młodzi? Zaraz do tego dojdziemy, wpierw skupmy się na innym aspekcie tej sprawy.

Do roboty, j****e nieroby!

Dobrze, załóżmy na chwilę, iż korwiniści mają rację. Wolnego rynku (w jego skrajnej postaci), nie popierają wyłącznie lenie, nieroby i nieudacznicy, którzy zamiast pogodzić się z własną ułomnością, próbują ściągnąć za sobą innych, bardziej utalentowanych rodaków. Czy taka łajza odda swój głos na partię promującą ludzi silnych? Neoliberałowie uwielbiają powtarzać: człowiek jest istotą racjonalną, dlatego sam najlepiej potrafi zadbać o swoje dobro. Wynika z tego jasno, że racjonalnie działająca jednostka nie zagłosuje wbrew swoim interesom. Tak, jak członek związku zawodowego nie spojrzy nawet w stronię partii stricte wolnorynkowej, tak i przedsiębiorca nie poprze socjaldemokratów. Czy mało zdolny pracownik, nie mający żadnych szans na awans wsparłby ustrój, w którym praca jest wszystkim i każdego z nas ocenia się wyłącznie przez jej pryzmat?

Logika - tak silnie eksponowana w korwinistowskich wywodach - wyraźnie więc podpowiada, iż wprowadzenia ultra-kapitalizmu chcieliby wyłącznie ludzie silni i przedsiębiorczy. Tacy, którym pełna swoboda gospodarcza po prostu się opłaca.

Ot, taka interesowna bezinteresowność.

Młodzi dla Polski

No dobra, to co z tymi młodymi? Może to właśnie oni postrzegają inaczej ten świat i w pierwszej kolejności kierują się wyznawanymi przez siebie ideałami? Oczywiście, nie sposób tego wykluczyć. Jednak uderzające jest to, iż owe szczytne ideały jakoś zawsze idą w parze z naszym osobistym dobrem.  

Mylą się ci, którzy gwałtowny wzrost liczby zwolenników Kongresu Nowej Prawicy wśród młodych tłumaczą nieznajomością postulowanych przez KNP haseł. O nie, większość wyborców Korwin-Mikkego doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak wygląda program wyborczy tej partii.    

Zachęcam was do poczytania komentarzy młodych korwinistów umieszczanych w Internecie. Żywiona przez nich pogarda do "leni" i "nierobów" - a więc praktycznie wszystkich prostych pracowników, którym coś z różnych powodów w kapitalizmie nie odpowiada - nieco kontrastuje z żywymi zapewnieniami, iż ich poparcie dla neoliberalizmu bierze się głównie z troski o kraj i rodaków. Co w takim razie stanie się z przegranymi, ludźmi, którzy nie podołają wymogom nowej rzeczywistości? A kogo to obchodzi? Przecież to nie o nas mowa, my tacy nie będziemy. Już jesteśmy silni, przedsiębiorczy, a świat stoi przed nami otworem. W uczciwej rywalizacji zmieciemy wszystkich, a jedyne, co nam może w tym przeszkodzić, to państwo.

Polska pod rządami Kongresu Nowej Prawicy być może będzie rajem dla większości z nas, jednak jego wyborcy nie mają przy tym wątpliwości, że przynajmniej dla nich premier Korwin-Mikke przygotuje odpowiednie warunki pod pomnażanie przyszłych majątków.

Głęboko chowana, wstydliwa prawda?

Czy głosowanie na kogoś, kogo interesy są tożsame z naszymi, to powód do wstydu? Oczywiście, że nie. A jednak boimy się przyznać do tego, iż w popieranym przez nas kandydacie najbardziej nam pasuje to, iż to właśnie jego postać gwarantuje nam największe korzyści osobiste. Oburzamy się na policjantów, którzy nie chcą zrezygnować z przywilejów emerytalnych; rolników, walczących o zachowanie KRUS-u; górników, niezgadzających się na zamykanie kopalni; jednocześnie gdyby to nam zabrano jakikolwiek przywilej, najdrobniejszą nawet ulgę finansową, czy coś w tym stylu, czulibyśmy się fatalnie, uznając przy tym, iż państwo nas okrada i zaniedbuje. Co ciekawe, zupełnie inaczej postrzegane są organizacje zrzeszające przedsiębiorców. One akurat traktowane są w kompletnie inny sposób, jako byty w pełni bezinteresowne, którym jeno tylko dobro Polski w głowie.   
Co by o związkach zawodowych nie powiedzieć, to ich członkowie przynajmniej nie owijają w bawełnę, o co im naprawdę chodzi. Niektóre ich postulaty można spokojnie uznać księżycowymi? Zdecydowanie, ale co to zmienia? Od tego mamy rząd, żeby postawił im tamę. Skoro pracodawcy mogą się zrzeszać, to dlaczego tego samego nie mieliby robić pracownicy? Pracodawcy w ten sposób bronią sie przed socjalizmem i prześladowaniami, natomiast w pełni wolnej gospodarce rynkowej nie musieliby tego robić? Super, pogratulować, tylko dlaczego miałoby to obchodzić pracobiorcę?

To tyle, jeśli chodzi o egoizm w polityce, nasz mały, powszechny, wstydliwy sekrecik.

Cóż, jeśli kiedyś poznam zwykłego człowieka, który przez całe swoje życie zarabiał (i będzie zarabiać do samego końca) poniżej 2 tys. zł. (kwota umowna, uzależniona od inflacji i tysiąca innych czynników), i ów osobnik wyzna mi, iż jego los jest sprawiedliwy, zaś on sam głosuje na neoliberałów, ponieważ mają oni po prostu rację, wtedy może uwierzę w polityczną bezinteresowność. 

Może.

Zwykły Człowiek

niedziela, 14 września 2014

O obywatelskiej niekompetencji



Co - prócz wykonywanego zawodu - łączy Elżbietę Bieńkowską, Ewę Kopacz i dziesięciu parlamentarzystów wytypowanych przez "Politykę" jako najlepszych posłów tego roku? Otóż tym wspólnym mianownikiem jest fakt, iż zwykły zjadacz chleba nie jest w stanie w uczciwy sposób ocenić ich kompetencji i rzeczywistych osiągnięć (lub porażek). Większość obywateli przy wystawianiu cenzurek politykom musi właściwie w całości opierać się na doniesieniach medialnych i tym, co o danym funkcjonariuszu publicznym myślą publicyści. Biorąc zaś pod uwagę, jak chętnie dziennikarze angażują się w zwalczanie lub promowanie konkretnych partii, wyrobienie sobie rzetelnej opinii wobec jakiejkolwiek siły politycznej, może uchodzić za iście heroiczne zadanie.

Zacznijmy może od pani komisarz Bieńkowskiej.

Elżbieta Bieńkowska w rządzie spędziła siedem ostatnich lat. Aż do listopada zeszłego roku, a więc przed awansem na stanowisko wicepremiera, zapewne niewiele osób zdawało sobie sprawę z jej istnienia. Co prawda niekiedy jakiś dziennikarz pochwalił ją za rzekomą kompetencję i sprawne dysponowanie funduszami unijnymi, jednak przeciętny wyborca panią Bieńkowską kojarzył równie mocno, co ministra środowiska (spróbujcie bez jakiejkolwiek pomocy wymienić nazwisko obecnie pełniącego tę funkcję urzędnika), czy kogoś o podobnej pozycji.

Co ciekawe, czytając komentarze, jakie pojawiły się w Internecie już po otrzymaniu przez panią minister teki wicepremiera, dawało się odnieść wrażenie, że z tą popularnością było wręcz odwrotnie i Elżbieta Bieńkowska od zawsze była doskonale znana i ceniona przez szerokie masy Polaków. "Wreszcie kompetentna osoba", "ona jest świetlaną przyszłością Platformy", czy " prawdziwa baba z jajami" - głosy pełne zachwytu niosły się po całej Polsce.

Taki z niej fachowiec? A może racje mają prawicowi dziennikarze, którzy dobre oceny wystawiane Bieńkowskiej składają na karb wykupywania przez jej ministerstwo reklam i wkładek edukacyjnych w "salonowych" mediach? Jak to w ogóle sprawdzić? Studiując dokumenty, szukając fachowych analiz? Nawet jeśli dotrzeć do odpowiednich źródeł (np. w szczegółach opisujących sposób wykorzystania środków unijnych, lub działań podjętych w zakresie infrastruktury), bez wiedzy i odpowiedniego wykształcenia zwykły człowiek i tak nic z nich nie wyciągnie. Przepraszam bardzo, ale to, że jeden z drugim pan z "W Sieci" powie mi, że Bieńkowska fatalnie sobie radziła, to jeszcze nic nie znaczy. Co gorsza, nawet jeśli już padną jakieś konkrety, to nieznającemu się na rzeczy żółtodziobowi i tak będzie można wmówić wszystko (vide parlamentarna komisja Antoniego Macierewicza).

Jak ocenić parlamentarzystę

Nie lepiej to wygląda z Ewą Kopacz, czyli nową panią premier. Na cztery lata, jakie spędziła w ministerstwie zdrowia spuśćmy zasłonę milczenia, gdyż w tym przypadku zawsze można stwierdzić, iż praktycznie wszyscy jej poprzednicy połamali sobie na tym resorcie zęby. No to jak sobie w takim razie pani premier poradziła jako marszałek sejmu, czyli (teoretycznie) druga osoba w państwie? I tak z jednej strony wicemarszałek z SLD, Jerzy Wenderlich, zachwalał panią Kopacz pod niebiosa, zaś z drugiej Jarosław Gowin zwyzywał ją od histeryczki i osoby niezrównoważonej emocjonalnie.

Twardy polityk, doskonale radzący sobie z knuciem i intrygami, czy w pełni uzależniona od Tuska miernota, bez charyzmy i własnego zdania? Bezczelnie kłamała w sprawie Smoleńska? A może właśnie powinniśmy ją chwalić za jej działanie podjęte w tamtych dniach?

Co do dziesiątki posłów z rankingu "Polityki", tu rzecz wydaje się oczywista. Choć sam znałem wszystkich wymienionych tam parlamentarzystów, to o wielu z nich nie potrafiłbym powiedzieć nic więcej poza tym, do jakiej partii przynależą. W tym wypadku pozostaje wierzyć na słowo tworzącym ten ranking dziennikarzom pracującym w sejmie, lub też spędzić godziny na przeszukiwaniu oficjalnej strony parlamentu w poszukiwaniu zgłaszanych wniosków, interpelacji, zapytań, czy dokumentów przyjętych przez poszczególne komisje i podkomisje.

Poważne dylematy i głupie rozwiązania

Miłośnicy Janusza Korwin-Mikkego - zasłużonego działacza Przemysłu Głupoty - zakrzykną zapewne, iż powyższy wywód stanowi oczywisty dowód na wyższość monarchii nad "rządami ludu". Cóż, argument, iż ktoś, kto od najmłodszych lat wie, że w końcu zasiądzie na królewskim tronie nie może być złym władcą, albowiem przez cały ten czas rzesze ludzi będą go przygotowywać do pełnienia swojej przyszłej roli, uważam za absurdalny i dziwię się, jak ktokolwiek może go w ogóle używać w dyskusji, nie narażając się przy tym na śmieszność. Szczytem głupoty jest twierdzenie, iż król w obawie przed gniewem ludzi i zawiśnięciem na szubienicy, po prostu musi wypełniać swoją rolę jak najlepiej. Naprawdę? I mówią to ci sami ludzie, którzy obalenie Janukowycza na Ukrainie uznawali za skandaliczne, bo niezgodne z obowiązującym tam prawem? To w przypadku monarchii możliwość powieszenia lub ścięcia głowy króla powinna być wpisana do konstytucji?

To może jakaś forma demokracji pośredniej? Zamiast powszechnego prawa wyborczego delegować najlepszych i najmądrzejszych spośród nas do wybrania odpowiednich władz? A którzy to są ci najlepsi i najmądrzejsi? Profesorowie? Owszem, ale tylko, jeśli wyłączy się z tego grona Magdalenę Środę, Jana Hartmana, Ireneusza Krzemińskiego (to dla prawicy), a także Zdzisława Krasnodębskiego, Andrzeja Nowaka, czy Andrzeja Zybertowicz (by i lewica poczuła się usatysfakcjonowana).

No tak, ale przecież tak to się kiedyś odbywało i Polska była od morza do morza, a i inne państwa korzystały na braku demokracji, a teraz to nic, tylko degrengolada, socjalizm i muzułmanie pukający do bram Europy. Z powyższym mitem – mitem „złotych czasów” – rozprawię się w jednym z dwóch kolejnych wpisów, dlatego póki co zostawiam go w spokoju.

Odpowiedzialność w rękach dziennikarzy

Niestety, w tym wypadku obywatel nie może wziąć sprawy we własne ręce. Zdobycie odpowiedniej wiedzy z tak różnych dziedzin jak służba zdrowia, administracja państwowa, kultura, edukacja, czy wojskowość, przekracza czyjekolwiek możliwości. Jedynym sposobem, by ów obywatel mógł naprawdę świadomie ocenić działalność polityków, jest rzetelna i uczciwa praca dziennikarzy.

Dziennikarze nie są i nigdy nie będą obiektywni. Każdy posiada poglądy i wizję, w jaki sposób powinno być zarządzane państwo. Nie chodzi więc o to, by zgrywać zdystansowanego i przedstawiać głoszone przez siebie tezy jako nieskażone ideologią obiektywne prawdy. Wystarczy szczerość i szacunek żywiony wobec czytelnika.

Coraz częściej jednak odnoszę wrażenie, iż większość dziennikarskich celebrytów zamiast bronić swoich poglądów, zajmuje się przede wszystkim ochroną własnych materialnych interesów.  Ewentualnie promowany przez siebie światopogląd traktowany jest w kategorii nienaruszalnej twierdzy, ostatniego bastionu rozsądku. W takim przypadku sojuszników należy wybielać za wszelką cenę, zaś przeciwnika traktować jak najgorszego śmiecia. Lech Kaczyński był poniżany? To jak nazwać rozkręcony przeciwko Tuskowi Przemysł Pogardy (którego efekt był zresztą przeciwstawny do tego, co zamierzano osiągnąć. Szerzej o tym pisałem tu)? Wystarczy posłuchać jednego z braci Karnowskich, lub Tomasza Sakiewicza: czy któryś z nich kiedykolwiek skrytykował Prawo i Sprawiedliwość w poważny sposób? Czyli co, program PiSu naprawdę jest tak idealny i jego realizacja to murowany sukces dla Polski? A Janina Paradowska i jej nabożny stosunek do Tuska? Gdzie tu umiar, gdzie realizowanie RZECZYWISTYCH powinności dziennikarskich?

Dobre, uczciwe media są pierwszym i podstawowym gwarantem sprawnego, służącego swym obywatelom państwa. Szkoda tylko, że wielu dziennikarskich celebrytów jest zdania, iż swoją rolę już teraz wypełniają bez zarzutu.

Cóż, wypada pogratulować i pozazdrościć dobrego samopoczucia.

Zwykły Człowiek