wtorek, 21 października 2014

Chroniąc polskie kozy



Wedle popularnego przysłowia wystarczy dać komuś palec, by ten zaraz chciał odrąbać nam całą rękę. Najbardziej znanym obecnie przykładem tego typu rozumowania jest twierdzenie, iż gdyby dzisiaj zalegalizować małżeństwa homoseksualne, to w niedalekiej przyszłości geje i lesbijki zechcą zyskać prawo do adoptowania dzieci. W jeszcze dalszej perspektywie pedofile będą dążyć do swobodnego chędożenia dwunastolatków, zoofile zaczną siać postrach w lasach i na farmach, a zanim czyjeś zwłoki spoczną w grobie lub zostaną spalone, wpierw trafią w łapska lokalnej siatki nekrofilów. Całe to straszenie dowodzi jednego: zwykłych ludzi ma się za kompletnych idiotów, którym - przy odpowiednim i konsekwentnym urabianiu - można wcisnąć każdy, nawet najbardziej radykalny i bzdurny postulat.

Złote, mityczne "kiedyś", jak zawsze trzyma się mocno w retoryce co niektórych publicystów. Tydzień temu w "Do rzeczy" mogliśmy przeczytać:

"Jeszcze 20 lat temu, kiedy ktoś słyszał o związkach osób tej samej płci, pukał się w głowę. Po 10 latach usłyszałem, że państwo powinno zalegalizować takie związki, jeśli nie prowadzi to do zgody na adopcję dzieci przez pary jednopłciowe. Dziś część mediów na czele z "Gazetą Wyborczą", prowadzi kampanię propagandową, która ma przekonać ogół o zaletach adopcji dzieci przez homoseksualistów. Jutro pojawi się projekt legalizacji związków transgatunkowych, polimorficznych, poligamicznych itp., itd.[1]"         

W skrócie: coraz bardziej ulegamy złym siłom rozpadu, oddajemy im kolejne przyczółki. Trudno jednak uznać, iż te wspomniane 20 lat temu wszystko było cacy. W poszukiwaniu nieskalanej grzech Polski warto więc zadać sobie kilka pytań, które pomogą nam odzyskać utraconą cnotę.

Raj utracony  

Kiedy mieliśmy do czynienia z tym złotym czasem, gdy Polska żyła według niezmiennych praw boskich, w pełni przestrzegając praw wynikających z samej natury? I jakie właściwie były to prawa? Ważnym punktem byłoby także wskazanie, jak wyglądał pierwszy zgniły kompromis, odstępstwo, które zapoczątkowało marsz ku ciemności, złu i akceptowania niecnych homoseksualnych praktyk?

Ja rozumiem, że argumentami typu "a sto lat temu kobiety nie miały prawa głosu" możemy przerzucać się w nieskończoność. Jednak naprawdę chciałbym poznać ten zespół praw i obowiązków obywatela, który powinien być nienaruszalny i nie poddawany żadnym dyskusjom. Czy prawny zakaz rozwodów wchodzi w ich zakres? A jeśli nie, to dlaczego? Dlaczego rozwody miałyby być mniej szkodliwe dla dobra społeczeństwa niż małżeństwa homoseksualne? Skoro prawne umożliwienie zawierania związków małżeńskich osób tej samej płci uznaje się również za formę ich promocji, to zgodę na rozwód również można potraktować w ten sposób.

A zdradzanie małżonka? A życie na kocią łapę? Czy to również są zgniłe kompromisy, które pomału doprowadzają do upadku naszej cywilizacji? Czy w takim wypadku nie należałoby otwarcie nawoływać do penalizacji tych niecnych praktyk?

Stosując argument o stopniowym urabianiu polskiego społeczeństwa, przeciwnicy "postępu" nie dostrzegają, iż ich sposób rozumowania narzuca następujący wybór: albo jest się za rządami twardej ręki, gdzie społeczeństwo trzyma się za pysk i jakiekolwiek ustępstwo od doktryny należy traktować w kategoriach zdrady, albo człowiek godzi się na powolny upadek świata w otchłań mroku i pedalstwa.     

I znowu, jeśli tak faktycznie to wygląda, to raz jeszcze zapytam: jak wygląda ten idealny, złem nieskażony model od którego odeszliśmy?

Prawdziwa cnota nie lubi regulacji

Najciekawsze w tym wszystkim jest jednak to, iż twarda obrona rzekomo tradycyjnych wartości może być doskonale wykorzystana do promocji dzikiego kapitalizmu w jego najbardziej brutalnej postaci. Jeśli bowiem założymy, że ogłupieni ludzie z czasem pozwolą sobie wcisnąć wszystko, to dlaczego nie miałoby to się odnosić również do regulacji rynkowych? W ten sposób drobna pomoc państwowa, taka jak np. finansowe wsparcie samotnych matek, równie dobrze powinna być traktowana jako pierwszy krok w stronę komunizmu i gospodarki centralnie sterowanej.   

W obu tych przypadkach mamy do czynienia z niewiarą w ludzką inteligencję. Neoliberałowie uznają innych za idiotów, którzy albo tworzą głupie prawo, albo popierają wyłącznie bzdurne postulaty. Wszystko w myśl zasady, iż każda interwencja w rynek musi być czymś złym. Jednocześnie nie przeszkadza im to głosić, iż zniesienie wszelkich regulacji to hołd wobec mądrych obywateli, którzy sami sobie z tym wszystkim poradzą. Pomińmy milczeniem fakt, iż pan Janusz Korwin-Mikke wielokrotnie powtarzał, że tylko ok. 10-15% Polaków jest w stanie zrozumieć jego program (w domyśle: reszta to kretyni), lub też to, iż w demokracji rządzi większość, w której składzie jak powszechnie wiadomo znajdują się przede wszystkim ograniczeni prostaczkowie itd.

To samo tyczy się obrońców świętego starego porządku: traktują społeczeństwo jak ogłupiałą masę, której za dziesięć, dwadzieścia lat ktoś wmówi, że seks z sześciolatkiem to nic złego.

No tak, ale przecież te małżeństwa homoseksualne to próbują lewaki forsować, nie?

A może po prostu - o zgrozo - coraz więcej osób zaczyna dostrzegać, że w sumie ślub między osobami tej samej płci to... nic złego? Ani takich związków nie popierają, ani też nie mają nic przeciwko, są im najzwyczajniej w świecie kompletnie obojętne? Zaczęli analizować, dokładnie rozważać argumenty za i przeciw i doszli do wniosku, iż właściwie nikt im nigdy nie wytłumaczył, dlaczego właściwie tak zmienione prawo miałoby doprowadzić do upadku naszego państwa i europejskiej cywilizacji? Skoro więc małżeństwa gejów i lesbijek nikomu nie szkodzą, to czemu występować przeciwko nim?



Ale co ja tam wiem, może to wszystko to faktycznie misterny plan, którego ostatecznym celem jest możliwość legalnego dymania takiej ilości kóz, jakiej się tylko wymarzy?

Zwykły Człowiek
 




[1] http://lisicki.dorzeczy.pl/id,4483/Kiedy-nadejdzie-odwet-natury.html

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz