Wedle
popularnego przysłowia wystarczy dać komuś palec, by ten zaraz chciał odrąbać
nam całą rękę. Najbardziej znanym obecnie przykładem tego typu rozumowania jest
twierdzenie, iż gdyby dzisiaj zalegalizować małżeństwa homoseksualne, to w
niedalekiej przyszłości geje i lesbijki zechcą zyskać prawo do adoptowania
dzieci. W jeszcze dalszej perspektywie pedofile będą dążyć do swobodnego
chędożenia dwunastolatków, zoofile zaczną siać postrach w lasach i na farmach,
a zanim czyjeś zwłoki spoczną w grobie lub zostaną spalone, wpierw trafią w
łapska lokalnej siatki nekrofilów. Całe to straszenie dowodzi jednego: zwykłych
ludzi ma się za kompletnych idiotów, którym - przy odpowiednim i konsekwentnym
urabianiu - można wcisnąć każdy, nawet najbardziej radykalny i bzdurny
postulat.
Złote, mityczne "kiedyś", jak zawsze trzyma się mocno w retoryce co niektórych publicystów. Tydzień temu w "Do rzeczy" mogliśmy przeczytać:
"Jeszcze 20 lat
temu, kiedy ktoś słyszał o związkach osób tej samej płci, pukał się w głowę. Po
10 latach usłyszałem, że państwo powinno zalegalizować takie związki, jeśli nie
prowadzi to do zgody na adopcję dzieci przez pary jednopłciowe. Dziś część
mediów na czele z "Gazetą Wyborczą", prowadzi kampanię propagandową,
która ma przekonać ogół o zaletach adopcji dzieci przez homoseksualistów. Jutro
pojawi się projekt legalizacji związków transgatunkowych, polimorficznych,
poligamicznych itp., itd.[1]"
W skrócie: coraz
bardziej ulegamy złym siłom rozpadu, oddajemy im kolejne przyczółki. Trudno
jednak uznać, iż te wspomniane 20 lat temu wszystko było cacy. W poszukiwaniu
nieskalanej grzech Polski warto więc zadać sobie kilka pytań, które pomogą nam
odzyskać utraconą cnotę.
Raj
utracony
Kiedy mieliśmy do
czynienia z tym złotym czasem, gdy Polska żyła według niezmiennych praw
boskich, w pełni przestrzegając praw wynikających z samej natury? I jakie
właściwie były to prawa? Ważnym punktem byłoby także wskazanie, jak wyglądał
pierwszy zgniły kompromis, odstępstwo, które zapoczątkowało marsz ku ciemności,
złu i akceptowania niecnych homoseksualnych praktyk?
Ja rozumiem, że
argumentami typu "a sto lat temu kobiety nie miały prawa głosu"
możemy przerzucać się w nieskończoność. Jednak naprawdę chciałbym poznać ten
zespół praw i obowiązków obywatela, który powinien być nienaruszalny i nie
poddawany żadnym dyskusjom. Czy prawny zakaz rozwodów wchodzi w ich zakres? A
jeśli nie, to dlaczego? Dlaczego rozwody miałyby być mniej szkodliwe dla dobra
społeczeństwa niż małżeństwa homoseksualne? Skoro prawne umożliwienie
zawierania związków małżeńskich osób tej samej płci uznaje się również za formę
ich promocji, to zgodę na rozwód również można potraktować w ten sposób.
A zdradzanie małżonka?
A życie na kocią łapę? Czy to również są zgniłe kompromisy, które pomału
doprowadzają do upadku naszej cywilizacji? Czy w takim wypadku nie należałoby
otwarcie nawoływać do penalizacji tych niecnych praktyk?
Stosując argument o
stopniowym urabianiu polskiego społeczeństwa, przeciwnicy "postępu"
nie dostrzegają, iż ich sposób rozumowania narzuca następujący wybór: albo jest
się za rządami twardej ręki, gdzie społeczeństwo trzyma się za pysk i
jakiekolwiek ustępstwo od doktryny należy traktować w kategoriach zdrady, albo
człowiek godzi się na powolny upadek świata w otchłań mroku i pedalstwa.
I znowu, jeśli tak faktycznie
to wygląda, to raz jeszcze zapytam: jak wygląda ten idealny, złem nieskażony
model od którego odeszliśmy?
Prawdziwa
cnota nie lubi regulacji
Najciekawsze w tym
wszystkim jest jednak to, iż twarda obrona rzekomo tradycyjnych wartości może
być doskonale wykorzystana do promocji dzikiego kapitalizmu w jego najbardziej
brutalnej postaci. Jeśli bowiem założymy, że ogłupieni ludzie z czasem pozwolą
sobie wcisnąć wszystko, to dlaczego nie miałoby to się odnosić również do
regulacji rynkowych? W ten sposób drobna pomoc państwowa, taka jak np. finansowe
wsparcie samotnych matek, równie dobrze powinna być traktowana jako pierwszy
krok w stronę komunizmu i gospodarki centralnie sterowanej.
W obu tych przypadkach
mamy do czynienia z niewiarą w ludzką inteligencję. Neoliberałowie uznają
innych za idiotów, którzy albo tworzą głupie prawo, albo popierają wyłącznie
bzdurne postulaty. Wszystko w myśl zasady, iż każda interwencja w rynek musi
być czymś złym. Jednocześnie nie przeszkadza im to głosić, iż zniesienie
wszelkich regulacji to hołd wobec mądrych obywateli, którzy sami sobie z tym
wszystkim poradzą. Pomińmy milczeniem fakt, iż pan Janusz Korwin-Mikke
wielokrotnie powtarzał, że tylko ok. 10-15% Polaków jest w stanie zrozumieć
jego program (w domyśle: reszta to kretyni), lub też to, iż w demokracji rządzi
większość, w której składzie jak powszechnie wiadomo znajdują się przede wszystkim
ograniczeni prostaczkowie itd.
To samo tyczy się
obrońców świętego starego porządku: traktują społeczeństwo jak ogłupiałą masę,
której za dziesięć, dwadzieścia lat ktoś wmówi, że seks z sześciolatkiem to nic
złego.
No tak, ale przecież te
małżeństwa homoseksualne to próbują lewaki forsować, nie?
A może po prostu - o
zgrozo - coraz więcej osób zaczyna dostrzegać, że w sumie ślub między osobami
tej samej płci to... nic złego? Ani takich związków nie popierają, ani też nie
mają nic przeciwko, są im najzwyczajniej w świecie kompletnie obojętne? Zaczęli
analizować, dokładnie rozważać argumenty za i przeciw i doszli do wniosku, iż właściwie
nikt im nigdy nie wytłumaczył, dlaczego właściwie tak zmienione prawo miałoby doprowadzić
do upadku naszego państwa i europejskiej cywilizacji? Skoro więc małżeństwa
gejów i lesbijek nikomu nie szkodzą, to czemu występować przeciwko nim?
Ale co ja tam wiem,
może to wszystko to faktycznie misterny plan, którego ostatecznym celem jest
możliwość legalnego dymania takiej ilości kóz, jakiej się tylko wymarzy?
Zwykły Człowiek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz